Dzisiaj znów pomyślałam, iż w samotności nie ma szczęścia.
Nieco już starsza, ale pełna życia Weronika Markiewicz po śniadaniu umyła filiżankę po herbacie, spokojnie zaparzyła kawę i spojrzała przez okno.
— Ileż lat tego samego: zegar, szyba, otwarta książka na parapecie i ta samotność. Jakże tęsknię za moim mężem, który tak wcześnie mnie zostawił — często myślała.
Dziesięć lat temu pochowała ukochanego męża. Ból z czasem przygasł, ale samotność wciąż była ciężka. Przez pierwsze lata czuła jego obecność, jakby wciąż był obok, ale z czasem i to minęło. Pewnego dnia choćby to zauważyła:
— Ukochani nie odchodzą z domu, tylko powoli znikają z duszy. Oczywiście, po jakimś czasie.
Ostatnimi laty coraz bardziej ciążyła jej samotność. choćby myślała o znalezieniu równie samotnego mężczyzny. Weronika rozglądała się spokojnie, niespiesznie, zatrzymując wzrok na różnych panach.
— Może jest jakaś podobna dusza? Może któraś z nich także szuka towarzystwa? — te myśli na chwilę rozpraszały samotność. W wyobraźni widziała już siebie, siedzącą obok mężczyzny, a w jej zmęczonej samotnością duszy budziła się delikatna melodia.
Od dawna zauważyła samotnego pułkownika z sąsiedniej klatki. Jej przyjaciółka Halinka mieszkała z nim na tym samym piętrze, a jej mąż, Zdzisiek, przyjaźnił się z emerytowanym wojskowym.
Halinka już dawno opowiedziała Weronice o swoim sąsiedzie.
— Jan to też samotny mężczyzna, Weroniko, również wdowiec. Ma córkę, ale mieszka z rodziną daleko. Rzadko go odwiedza. Bardzo poważny człowiek, ale z moim Zdziśkiem od lat się dogadują — czasem żartują, a choćby jeżdżą razem na ryby. Rozejrzyj się, Weronika, nie chodź wciąż pod rękę z samotnością. Lepiej we dwoje…
— Nie wiem, Halinko, jak ja mam pierwsza zagadać z taką propozycją. Poza tym, to mężczyzna powinien wykazać inicjatywę — odpowiadała Weronika.
Była dobrze wychowana, emerytowana nauczycielka polskiego, kobieta elegancka, pełna kultury. Wiedziała dużo, z nią zawsze było o czym rozmawiać.
Jan Kowalski, rzeczywiście pułkownik w stanie spoczynku. Wysoki, szczupły, siwy, w okularach. Chodził wyprostowany, niemal jak na defiladzie, prawie nie uginając kolan. Ale wdowiec był interesujący. Weronika zawsze dyskretnie śledziła go wzrokiem, gdy przechodził, a on kiwał głową i mówił:
— Dzień dobry… — odpowiadała tak samo.
Czasem patrzyła na niego znacząco, ale on był niewzruszony. Babcie na ławce pod blokiem plotkowały o nim niestworzone rzeczy. Gdy tylko się pojawił, zaczynały szeptać.
— Słyszałam, iż dostał kiedyś wstrząśnienie mózgu na misji i od tamtej pory nie czuje ani zapachów, ani smaków — mówiła Barbara.
— Oj, Basiu, nie gadaj głupot — przerywała jej starsza Krystyna. — Mój syn mówił, iż długie godziny z lornetką popsuły mu wzrok, dlatego nosi okulary.
— A ja słyszałam, iż ma problemy z… no, z męską częścią — dodawała cicho Renata, samotna, niedawno emerytowana, od dawna szukająca kogoś.
Rozmowy o pułkowniku nigdy się nie kończyły. Pewnie dlatego, iż był sam, a wolnych kobiet sporo. Weronika też czasem o nim myślała.
— Ten Jan Kowalski to tajemniczy typ. interesująca jestem, co robi sam w domu. Może czyta książki? A może, jako wojskowy, ogląda filmy wojenne? Mi też się podobają. jeżeli tak, to mamy już jeden wspólny temat. Uwielbiam też poezję, szczególnie wiersze o samotności.
Tak mijały jej dni. Nagle zadzwonił telefon — aż drgnęła, tak się zasłuchała w czytaniu. To Halinka.
— Weroniko, dobry wieczór, co robisz? Zaraz zgadnę — siedzisz z książką! — śmiała się przyjaciółka.
— Zgadłaś! — odparła. — A co innego miałabym robić wieczorami? Oglądam telewizję, czasem internet, ale najbardziej lubię czytać.
— My tu ze Zdziśkiem mamy plan. Wiesz, jutro moje urodziny!
— Ojej, przepraszam, zupełnie zapomniałam! — Weronika poczuła się głupio.
— Nie martw się, zapraszam cię do nas. Będą znajomi, trochę ludzi.
— Dziękuję, oczywiście przyjdę.
Następnego dnia Weronika przygotowała się na przyjęcie. Obejrzała się w lustrze — trochę zmarszczek, tu i ówdzie luźniejsza skóra.
— No cóż, wiek elegancji — uśmiechnęła się do siebie.
Wieczorem poszła do przyjaciółki. Weszła do mieszkania i zobaczyła, iż goście już siedzą przy stole. I o szczęście — pułkownik też tam był.
— Weroniko, chodź! — Halinka uśmiechnęła się i posadziła ją obok Jana.
— Dobry wieczór — przywitała się z wszystkimi.
Gdy weszła, wydało jej się, iż pułkownik spojrzał na nią z zainteresowaniem. Była pełna wdzięku, z delikatnym zapachem dobrych perfum.
Impreza rozkręcała się. Zdzisiek był duszą towarzystwa, pięknie mówił i jako pierwszy wzniósł toast za żonę.
Po drugiej stronie Jana siedziała Teresa, też samotna sąsiadka. Krągła, w falbaniastej sukience, od dawna zerkała w stronę pułkownika, czasem przynosiła mu ciasta.
— Dziękuję, pyszne — zawsze odpowiadał.
Weronika zauważyła, jak Teresa patrzy na Jana z uwielbieniem. Poczuła lekkie ukłucie zazdrości, ale gwałtownie odpędziła tę myśl.
Były toasty, śmiech, w końcu Zdzisiek włączył muzykę. Niektórzy tańczyli. Weronika czekała — może Jan ją zaprosi? Ale Teresa już go ciągnęła.
Gdy skończyli taniec, Jan usiadł obok Weroniki. Ich biodra się zetknęły. Spojrzała mu w oczy — były ciepłe, brązowe.
Serce zabiło mocniej. Dawno nie czuła męskiego zainteresowania.
— Przepraszam, czy przeszkodziłem? — szepnął.
— Nie, nic się nie stało — odpowiedziała cicho.
Gdy znów zabrzmiała muzyka, pułkownik zaprosił ją, wyprzedzając Teresę.
— Proszę do tańca — powiedział stanowczo i wyprowadził ją zza stołu.
Tańczyli. Jan prowadził ją pewnie, z wojskową precyzją. Czasem przytulał ją delikatnie,Weronika poczuła, iż wreszcie odnalazła to, czego przez tyle lat brakowało jej sercu – drugą duszę, która sprawiła, iż samotność stała się tylko wspomnieniem.